sobota, 21 lipca 2012

Vichy Idealia - krem idealny?

Nie było mnie tak długo, że zamierzałam właściwie zamknąć bloga. Wiele złego podziało się w moim życiu ostatnio, ale dowiedziałam się również, że mam wokół siebie mnóstwo cudownych osób, na których wsparcie zawsze mogę liczyć... To bardzo cenna rzecz. :-)
Usłyszawszy od kilku osób "napisz coś na blogu", postanowiłam, że koniec z marazmem!
Tak więc wracam! :-)

Wracam z nowymi kosmetykami, recenzjami (również tymi zaległymi... tak mi wstyd!). Mam nadzieję, że ta wiadomość ucieszy wiele z Was. :-)

Vichy Idealia do skóry normalnej i mieszanej. To cudo mam przyjemność testować od tygodnia. Jestem wielką fanką produktów Vichy, są nie tylko perfekcyjnie dopracowane, ale również bezpieczne dla każdej, nawet najwrażliwszej skóry.
Już od pierwszego wejrzenia, zaskoczył mnie napis na pudełku, który głosił - BEZ PARABENÓW! Ostatnio bardzo cenię sobie kosmetyki, które nie zawierają tego typu substancji, bowiem w dobie otaczającej nas zewsząd chemii, miło czasem poczuć, że coś jest przyjazne nam w 100%. Kolejny plus - krem nie zawiera alkoholu i jest hipoalergiczny! Czyżby cudo, mój ideał??


Otwierając ciężki słoiczek (kocham szatę graficzną Vichy - prosta i szykowna, ciężkie opakowania sprawiają wrażenie luksusowych ;-)) moim oczom ukazuje się jasnoróżowy krem, delikatnie opalizujący pod światło. Ten efekt zawdzięcza rozświetlającym pigmentom. Pachnie? Nad wyraz przyjemnie, co trochę mnie zaskoczyło, bowiem w pamięci miałam wrażenia zapachowe Normaderm i Pro-Mat - te dwa kremy pachniały BARDZO aptecznie, ten pachnie drogeryjnie (o ile mogę zastosować taką kategoryzację!).

Co krem zawiera w sobie? Podkradnę parę informacji z Internetu:
  • Kombucza (kombucha) specjalny, przetworzony biotechnologicznie i opatentowany, aktywny wyciąg z herbaty cejlońskiej w optymalnym stężeniu 3% bogaty w witaminy z grupy B, probiotyki, polifenole; zapobiega niszczeniu włókien podporowych skóry (kolagenu, elastyny) w procesie glikacji, pobudza wzrost adipocytów, zapobiegając wiotczeniu rysów, poprawia koloryt cery, rozjaśnia ją i wygładza
  • adenozyna neuroprzekaźnik regulujący skurcze mięśni, składnik przeciwzapalny, ułatwiający gojenie; inhibitor skurczu mięśni- utrudnia współpracę aktyny i miozyny, dzięki czemu zapobiega pogłębianiu się zmarszczek mimicznych
  • LHA, czyli lipohydroksy kwas (kwas 5-kapriolowosalicylowy) - łagodna pochodna kwasu salicylowego powodująca delikatne złuszczanie komórek warstwy rogowej naskórka, bez uszkadzania jego struktury. LHA stymuluje odbudowę naskórka. Działa przeciwzapalnie i przeciwzaskórnikowo. Wygładza i odnawia skórę. Dzięki temu składnikowi następuje lepsze wchłanianie substancji aktywnych zawartych w kosmetykach
  • witamina E silny antyoksydant wyłapujący szkodliwe wolne rodniki, zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry
  • woda termalna Vichy działa kojąco i łagodząco; zawiera 15 minerałów, pochodzi ze skał magmowych, a proces jej nasycania minerałami trwa 50 lat
  • masło karite (masło Shea) nawilża, uelastycznia i wygładza oraz regeneruje przesuszony naskórek; ma właściwości łagodzące i zmiękczające.
Cóż, o zmarszczkach się nie wypowiem, nie posiadam na razie (Bogu dzięki! ;-)), aczkolwiek małymi kroczkami wchodzę w wiek, kiedy pierwsze delikatne kremy dedykowane tym problemom - zagoszczą i w mojej łazience...

Nakładając go pierwszy raz, poczułam leciutkie szczypanie. To trochę zaniepokoiło mnie, czekałam kiedy moja skóra zaczerwieni się i będzie "krzyczeć", że mam to natychmiast z niej zmyć. Tak się na szczęście nie stało, szczypanie po kilku sekundach ustało.

Efekt? Skóra od razu promienieje! Jest rozjaśniona, nabiera zdrowego kolorytu, a pory są wyraźnie mniej widoczne. Postanowiłam zatem zrobić mały eksperyment i zastosowałam go jako bazę pod makijaż. Okazało się, że nadaje się idealnie pod podkłady, znacznie przedłużając ich trwałość, podkład nie "warzy się" na buzi.

Po kilku dniach zauważyłam znacznie mniej niedoskonałości, choć uczciwie przyznam że faza zapoznawania się z nowym kremem przyniosła mi parę przykrych "niespodzianek", wskutek czego byłam bliska rzucenia kosmetykiem w kąt. Dzielnie jednak zagryzłam zęby, dzięki czemu rano nie martwię się spoglądając w lustro. :-)

Krem przeznaczony jest do skóry normalnej i mieszanej. No właśnie... Tu pojawia się moje jedyne zastrzeżenie co do Idealii. Jako posiadaczka skóry tłustej, krem czasami w upalne dni robi mi niedźwiedzią przysługę, przez co zmuszona jestem nosić ze sobą retusz bądź bibułki matujące. Efekt rozświetlenia zmienia się wtedy w efekt świecenia, co niesamowicie mnie irytuje. ;-) Puder matujący w torebce bądź wspomniani wcześniej "pomocnicy" - niezbędni!

Krem kosztuje ok. 90 zł (w zależności od apteki). Czy to dużo jak za 50 ml naprawdę dobrego kremu? Dla mnie za ceną produktów Vichy stoi ich niewątpliwa jakość i skuteczność. Idealia wykazała się w ostatnich dniach, zatem jestem przekonana, iż póki nie znajdę czegoś równie dobrego - będę wracać do tego kremu, aczkolwiek stosując go jedynie na dzień. :-)





PS. Mam nadzieję, że jeszcze mnie podczytujecie? :-)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Co z tym Elancylem?

Kochane!
Mija 12 dni odkąd zaczęłam testować Elancyl Cellu Slim. Po tygodniu, jak pamiętacie, miałam dostrzec pierwsze efekty. A zatem podsumujmy, co można powiedzieć o tym produkcie.

 1. Zapach - nienajgorszy, kwiatowy. Długo wyczuwalny, aczkolwiek nienachalny. Jestem zwolenniczką kosmetyków bezzapachowych, jednak tu ten zapach mi nie przeszkadzał.

2. Konsystencja
- kremowa. Kosmetyk naprawdę świetnie się wchłania, właściwie od razu możemy nałożyć ubranie,
3. Wydajność - na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony musimy go trochę "wydusić" z butelki, by starczyło na obdzielenie dwóch nóg, a z drugiej po tygodniu zużyłam dopiero 1/5 butelki...

3. Opakowanie
- typowo elancylowe. Zielone z pompką. Pompka po kilku dniach zaczęła mnie doprowadzać do szewskiej pasji, gdyż mając jeszcze ponad połowę preparatu - zaczęła się przytykać i trochę "pluć" zbyt małymi ilościami kosmetyku. Nie opatentowałam jeszcze metody, jak sobie z tym poradzić.

4. Cena
- drakońska jak dla mnie. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na tak drogi kosmetyk wyszczuplający będąc studentką. Pamiętajcie, że samymi dermokosmetykami niewiele wskóracie, jeśli nie zmienicie stylu życia, a za tę cenę możecie wykupić karnet na fitness czy basen... ;-)

5. Skuteczność
- i tu jestem w kropce. Z jednej strony spektakularnych efektów nie ma i nie pieję z zachwytu nad swoimi "nowymi nogami". Z drugiej strony - stan mojej skóry w obszarach problemowych poprawił się. Skóra jest wyraźnie napięta (już od pierwszego użycia!), wygładzona i odpowiednio nawilżona. Czy znaczy to jednak Elancyl zlikwidował problem cellulitu? Oczywiście, że nie! Jest jedynie skutecznym sprzymierzeńcem w walce z nim. Przez cały czas kuracji ubyło mi -1 cm w udach. Różnica w wyglądzie moich nóg jest ledwo zauważalna gołym okiem, raczej do wyczucia pod palcami.
Pamiętacie jeszcze moją nogę sprzed tych kilkunastu dni?

A tak prezentuje się ona po kuracji Elancylem:
 Myślę, że w miejscach zaznaczonych zielonym owalem jesteście w stanie dostrzec delikatną różnicę.

6.
Czy poleciłabyś ten kosmetyk swojej przyjaciółce? Tak. Zresztą już to zrobiłam. ;-) Gdyby nie cena, byłabym w stanie pokusić się o dłuższą kurację. :-)

Podsumowując : w ogólnej ocenie wypada całkiem dobrze. Warto go "upolować" przy okazji jakiejś promocji w aptece bądź drogerii. :-)


Buziaki! :*

wtorek, 27 marca 2012

Flower Power - nowość od Virtual


Virtual znowu nas rozpieszcza nowościami! Tym razem są to pomadki - w iście wiosennym stylu, bo kwiatowe! :-)

Odcienie zostały zainspirowane żywymi barwami kwiatów i tak też zostały nazwane. Producent zdradza też, dlaczego te szminki są nie tylko piękne ale i działają zbawiennie na nasze usta.
"Pomadka My Flower Virtual łączy w sobie pielęgnację, delikatną kremową konsystencję i naturalne kolory. W skład kolekcji wchodzi 12 delikatnych i lśniących odcieni, w tym 3 klasyczne odcienie nude.

Lekka, kremowa konsystencja sprawia, że pomadka wyjątkowo długo utrzymuje się na ustach. Pomadka My Flower została wzbogacona w  kompleks witamin oraz regenerujący olej z wiesiołka w wersji ECO, jeden z najcenniejszych olejów kosmetycznych. Olej z wiesiołka działa przeciwzapalnie, przeciwalergicznie i ochronnie. Dzięki odżywczym właściwościom pomadka My Flower doskonale pielęgnuje spierzchnięte i suche usta pozostawiając je idealnie nawilżone. Udoskonalona formuła nie zawiera parabenów.

Cena rekomendowana: 13,00 zł"


Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem absolutnie zachwycona tymi kolorami, muszę je dopaść jak najprędzej! :-)

środa, 15 lutego 2012

Colour Alike - Kocimiętka

Upragniona i wyśniona Kocimiętka zawitała w zeszłym tygodniu w moje progi. Czekałam ponad tydzień, ale było warto...


O czym mowa? O lakierze z firmy Barbra Cosmetics, z serii Colour Alike - Chlorofile. Kiedy tylko zobaczyłam swatche, wiedziałam że ten kolor musi być mój! Tak się też stało. Dlatego dzisiaj podzielę się zdjęciami i co niektórym pewnie też narobię smaka, a co! :-)
Przepiękna, przybrudzona mięta. Żadne zielenie, żadne seledyny - mięta!
O kremowym, łagodnym wykończeniu, nic rzucającego się w oczy, nic krzykliwego. Cudna, idealna! Kiedy ją zobaczyłam, pomyślałam tylko jedno - chcę już wiosnę...!
I znowu wzornik - tak mi chyba wygodniej prezentować kolory. Jakość lakieru - bez zarzutu. Jak zwykle wszystko na tip top - lakiery Colour Alike to chyba moje ukochane lakiery, biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości. Pędzelek idealnie szeroki - świetnie się prowadzi. Lakier nie smuży, aczkolwiek jedna warstwa może Wam lekko prześwitywać, dlatego radzę nałożyć dwie. Szybko wysycha, pięknie błyszczy i pozostaje nietknięty nawet 4-5 dni! Oczywiście top coat będzie tylko działał na naszą korzyść. ;-)

Ten i inne lakiery dorwiecie W SKLEPIE INTERNETOWYM BARBRA COSMETICS bądź w przeróżnych lokalnych drogeriach, ceny to zazwyczaj 7-10 zł, satysfakcja gwarantowana! ;-)


Jak spędziliście Walentynki? Dziewczyny, szalałyście z makijażem? Ja postawiłam na grubą, nieco graficzną kreskę wykonaną eyelinerem i ciemnoczerwoną szminkę, której odcień niestety jest przekłamany przez mój aparat.

(PS. żeby nie było, ten strój wcale nie był moim wyjściowym na walentynkową randkę ;-))


Buziaki!

sobota, 11 lutego 2012

Quiz 3D Magnetic - lakier do paznokci

Witajcie!
Dziś kilka słów o kolejnym produkcie, który otrzymałam do testowania dzięki uprzejmości firmy Quiz. Jest to lakier o magicznych właściwościach ujawniających się po przyłożeniu magnesu. Przyznam szczerze, że na początku kompletnie nie wiedziałam, jak obchodzić się z tym cudem. Z wielkim zdumieniem oglądałam zdjęcia innych blogerek, które pokazywały obiecane przez producenta wzorki stworzone na tym lakierze.
Jednak dziś, kiedy malowałam wzornik na potrzeby tej recenzji - WYSZŁO... Co prawda dość subtelne, ale dostrzegalne... Zresztą, spójrzcie sami:
Muszę powiedzieć, że byłam w szoku. Odkryłam chyba sekret tego lakieru, a raczej sekret obsługi tego typu lakierów - pierwszą warstwę nakładamy cienką i czekamy aż wyschnie. Następnie nakładamy drugą, grubszą warstwę i wtedy szybciutko przykładamy magnes. Ważne, by trzymać magnes ok. 3 mm nad płytką paznokcia. Wtedy, kiedy czujecie leciutkie przyciąganie, ale radzę uważać, by przypadkiem nie dotknąć świeżo pomalowanych paznokci, bo popsujecie sobie manikiur doszczętnie. ;-)
Do testowania otrzymałam kolor pięknego, głębokiego fioletu. Pędzelek jest na tyle szeroki, że łatwo prowadzi się go po paznokciu. Konsystencja lakieru idealna, by nie smużyć - nie za gęsty, nie za rzadki. Trwałość - przyzwoita, z top coatem nawet 3 dni, potem zaczynają ścierać się końcówki.

Lakiery w śmiesznej cenie 8 zł możecie kupić w sklepiku firmy Quiz
 
 
Jestem ciekawa jakie są Wasze doświadczenia z tego typu lakierami i czy lubicie takie lakierowe nowinki typu lakiery pękające, magnetyczne, czy też jesteście tradycjonalistkami? :-)


Ściskam gorąco!

piątek, 10 lutego 2012

Crocodile Style czyli Magic Nails od Virtual !

Kiedy lakiery pękające pojawiły się na rynku, byłam do nich sceptycznie nastawiona... Wydawały mi się mało estetyczne, wręcz nieeleganckie.
Dziś Virtual przysłał mi swoje 2 brokatowe pękacze i... podbił moje serce. Tym razem i ja podzielę zachwyt nad tego typu manikiurem! :-)

Kolorki są soczysto wiosenne, aż chce się je nosić na paznokciach - kto wie, może w ten sposób wyczarujemy szybciej wiosnę?? :-) Ponieważ takie pękacze wyglądają ładniej na dłuższych pazurkach, efekt zaprezentuję na wzorniku (moje paznokcie nadal nie wydobrzały...):

Pędzelek jest wygodny i szeroki, świetnie nakłada się nim lakier. Właściwie nie zdążyłam nawet naprzyglądać się dłużej lakierowi, pomyślałam jedynie że taki kolor bez pęknięć też byłby ładny, kiedy nagle lakier zmatowiał i zaczął pękać!


Niestety, na wzorniku wzorki wychodzą znacznie ładniej niż na paznokciu. Radzę kłaść go na lakier z wykończeniem typu połysk lub na jakiś lakier bezbarwny, inaczej nie popęka tak spektakularnie, jedynie pojawią się drobne ryski, które niestety nie wyglądają tak ładnie - tylko jak lakier, który nieszczęśliwie nam popękał na paznokciach...

No i trwałość - TOP COAT KONIECZNY! Bez tego już na drugi dzień dostrzeżecie odpryski. Myślę jednak, że lakier nawierzchniowy jest obowiązkowy przy wszystkich pękaczach, bo w każdej chwili możemy sobie "zadrzeć" i oderwać jeden z pękniętych kawałeczków...

Pomijając jednak te drobne aspekty - lakiery same w sobie są naprawdę fajne i... wylądowały już na mojej półeczce, na której zbieram dla Was kosmetyki do rozdania! :*



I jeszcze mały bonusik, czyli co dostałam od portalu Wizaż.pl do testowania (i czego recenzja również się tutaj ukaże!):

Pozdrawiam gorąco, bo dni wciąż mroźne! :)

piątek, 3 lutego 2012

Quiz Cherie Beauty Finish lakier do paznokci

Dziś pierwszy z kosmetyków, który dostałam do testowania dzięki uprzejmości firmy Quiz. 
Jest to lakier z serii Cherie Beauty Finish nr 113.
Z jego recenzją zwlekałam, gdyż ze względu na opłakany stan moich pazurków, zmuszona byłam zakupić sprytny wzornik do lakierów, dzięki któremu jestem w stanie zaprezentować odcień lakieru bez afiszowania się z połamanymi paznokciami... ;-)
Lakier możecie zakupić w sklepie internetowym firmy Quiz: http://quiz.pl/sklep/index.php?cPath=3 .
Lakier jest dość gęsty, jedna warstwa dobrze kryje, ale zawsze warto dać dwie, tak dla pewności.
Trochę smuży wg mnie, ale większość perłowych lakierów smuży, więc jest mu to wybaczone. ;-)
Pędzelek jest wygodny, łatwo się prowadzi po paznokciu - już dwoma pociągnięciami jesteśmy w stanie pomalować całą płytkę.
Sam odcień jest...niedookreślony. Dla mnie najbliżej mu do zgaszonego, lekko przybrudzonego różu. Na codzienny manikiur - idealny. Tutaj w ciepłym świetle:
A tu w chłodnym:
Za cenę 8 zł dostajemy 12 ml lakieru. Jeśli chodzi o trwałość - średnia. Po dwóch dniach zaczął ścierać się z końcówek, choć może to efekt zmywania naczyń bez gumowych rękawic. :-)
Wymaga też nienagannego przygotowania paznokci, bowiem podkreśla bardzo nieodsunięte skórki!
Podsumowując - nie jest źle, nie jest też wybitnie. Jest przeciętnie, ale jeśli lubimy powiększać swoje zbiory lakierowe, a zobaczymy go akurat w jakiejś lokalnej drogerii - możemy pozwolić sobie na zakup, czemu nie? :-)


Przy okazji chciałabym Wam zaprezentować wpływ wyprzedaży w Sephorze, niestety obawiam się że to dopiero początek i urządzę tam jeszcze parę kursów - mam już upatrzone kolejne rzeczy na przecenie!
Już widzę, że były to owocne zakupy, dlatego wkrótce przedstawię Wam bliżej te cudeńka. ;-)


I jeszcze taki króciutki, gorący apel w te mrozy, do Was, kochane:
PRZED WYJŚCIEM NA MRÓZ NIE SMARUJCIE TWARZY KREMEM NAWILŻAJĄCYM! Piszę o tym, bo wiele kobiet wciąż żyje w przeświadczeniu, że w zimie również wystarczy nawilżyć skórę!
Tymczasem woda zawarta w kremach i podkładach nawilżających - zamarza w naszej skórze! Wyobraźcie sobie jak dużych zniszczeń w naszej cerze dokonują takie maleńkie zamarzające kryształki lodu!!!
Natłuszczajmy cerę kremami ochronnymi, najlepiej dziecięcymi - Bambino, J&J (ja stosuję ten z niebieską nakrętką, ochronny przeciw odparzeniom - sprawdza się na razie wzorowo) czy nawet zwykła Nivea!
Tak samo zadbajcie o skórę rąk i całego ciała - nakładajcie gęste, odżywcze kremy, balsamy, masła... Na stopy proponuję rozgrzewające kremy (np. z Ziaji jest taki z imbirem...).
Nawilżenie proponuję przeprowadzać, kiedy nie planujecie wyjść na zewnątrz, a siedzicie w suchym, ogrzewanym pomieszczeniu. Wtedy macie pewność, że kosmetyki nawilżające nie zrobią Wam krzywdy. :-)

piątek, 27 stycznia 2012

Paleta Sleek Bad Girl

Wokół palet Sleeka kręciłam się już od dobrych dwóch lat, ale jakoś nigdy wcześniej nie miałam okazji, by spełnić tę jedną z wielu kosmetycznych zachcianek i zamówić sobie pierwszą paletkę.
Pomógł mi w tym mój ukochany chłopak, który podarował mi na Gwiazdkę paletkę Bad Girl. :-) I to był ten dzień, w którym zapałałam niekończącą się miłością do Sleekowych palet!
Paleta jest cieniutką, czarną plastikową kasetką. W środku znajdujemy prostokątne lusterko, które wiem, że dziewczynom się nie przydaje, jednak mnie tak. Po drugiej stronie mamy 12 okrągłych cieni w żywych kolorach, na których jest wyciśnięty wzorek krateczki. ;-) Cienie są delikatne, moje przyszły PRAWIE nienaruszone, jeden cień jedynie trochę stracił na fakturze, ale jeśli będziecie zamawiały je np. z allegro - poproście sprzedawcę o dodatkową folię bąbelkową na paletce. To zminimalizuje wstrząsy, które sponsoruje Poczta Polska. ;-) Mój chłopak zamawiał paletkę z mojej ulubionej drogerii internetowej - KLIK.
Bad Girl jest kompozycją raczej ciemnych, mocno napigmentowanych cieni do powiek. Znajdziemy tu idealne odcienie do wieczorowych makijaży typu smoky, ale możemy wykonać nim również makijaż dzienny z jednym mocniejszym akcentem - np. kolorową kreską.
Wszystkie cienie mają w sobie drobinki, ale nienachalne, ledwo widoczne na powiece, najbardziej "świetlistym" kolorem jest wg mnie gullible - jasny beż.

INNOCENCE - biel, którą możemy rozświetlić łuk brwiowy czy kącik oka. Osobiście wolę do takich zabiegów używać matowej bieli, ale ta nadaje się na rozświetlenie 'imprezowe'.
GULLIBLE - piękny, jasny beż, bardzo świetlisty. Zwykle pociągam nim całą powiekę lub też akcentuję nim jej środek, by ją uwypuklić i optycznie lekko powiększyć.
BLADE i GUNMETAL - przepiękne szarości. BLADE wpada bardziej w srebro, GUNMETAL w grafit. Obydwa są niezwykłe, zwłaszcza GUNMETAL świetnie nadaje się do przydymionego makijażu.
UNDERGROUND - uroczy ciemny grafit, który w kasetce wygląda jak czarny. ;-) I... albo mam coś z oczami, albo ma w sobie złote drobinki. ;-) Tak czy inaczej - jeśli marzy nam się smoky, ale nie chcemy uderzać od razu w smolistą czerń, jak NOIR, to wybierzmy UNDERGROUND. A propos NOIR - jedyny bezdrobinkowy, całkowicie matowy w palecie, cień. Tego typu czerń gości chyba w każdej paletce Sleeka.
A tak prezentują się wszystkie cienie z górnego rzędu :
A oto cienie z dolnego rzędu, w znacznie żywszej i różnorodnej tonacji:
Dwa pierwsze kolory - zielenie, INTOXICATED bardziej szmaragdowy, ENVY wpada w oliwkę ze złotym poblaskiem...
Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego granaty wyszły na tym zdjęciu wręcz jednakowo.. Na zbiorczym zdjęciu widać różnicę, że  OBNOXIOUS wpada bardziej w morski, natomiast ABYSS przypomina pochmurne niebo, tuż przed burzą.
Na koniec fiolety - TWILIGHT jest chyba moim ulubieńcem. :-) szlachetny fiolet ze złotawą poświatą - jest naprawdę cudny! Uważałabym za to na REBEL, przy nadużyciu, ta śliwka może zmienić się w dziwne bordo, które sprawi, że najbliżsi z troską będą się dopytywać, gdzie się tak paskudnie urządziłyśmy. :D Radziłabym go raczej używać oszczędnie, unikając "efektu krwiaka". ;-)

Same w sobie cienie są:
- niesamowicie soczyste, świetnie napigmentowane,
- wyjątkowo podatne na blendowanie, fajnie współpracują z pędzlami, możemy uzyskać nimi piękne efekty przejścia pomiędzy odcieniami,
- bardzo trwałe, na bazie potrafią przetrwać ok. 12 godzin nietknięte - wytrzymały moje sylwestrowe szaleństwo!
- bardzo delikatne, co niestety sprawia, że przy "maznięciu" pędzlem potrafią lekko się skruszyć i obsypać "pyłkiem" powierzchnię dookoła - to minimalnie zmniejsza ich wydajność...
- fajnie dobrane kolorystycznie w paletce, zwykle paletki są tematyczne,
- cena waha się w granicach 25-35 zł, w zależności od drogerii.



Osobiście zakochałam się w tych cieniach i na pewno sprawię sobie kolejne paletki! W chwili obecnej czaję się na : Au Naturel, PPQ i Sunset. :-)
A oto przykładowy makijaż, który możemy wykonać tymi cieniami (w tym dniu byłam wyjątkowo niefotogeniczna, wybaczcie :D)
Piszcie, czy macie w swojej kolekcji już jakieś paletki Sleeka, a jeśli marzy Wam się pierwsza w kolekcji, to jaka? :-)

Buziaki! :*

środa, 4 stycznia 2012

Nie tylko dla bobasów, czyli co uratowało moją skórę...

Cześć!
Dziś opowiem Wam o moim, przedświątecznym już, odkryciu, które zmieniło dosłownie moje życie. Znalazłam, póki co, IDEALNY krem dla swojej cery, dlatego mam nadzieję, że dzieląc się tą wiadomością, pomogę i Wam. 
Wszystko się zaczęło, kiedy miesiąc wcześniej zamówiłam sobie, tak z czystej fanaberii, próbki kosmetyków firmy Johnson's. Już wcześniej, słyszałam od koleżanki, która ma małego synka, że jeden z kremów jest dobry jako krem do rąk. Kiedy już prawie zwątpiłam, że kosmetyki dostanę, przyszły! Od razu zabrałam się do testów, z uprzednią sugestią koleżanki, że żółty kremik świetnie nadaje się pod makijaż.
To, co stało się z moją cerą w przeciągu niecałych 2 tygodni za sprawą właśnie żółtego kremiku, przeszło moje najśmielsze oczekiwania!
Cera jest promienna, wygładzona, zniknęły suche skórki i... zniknęły wypryski! Nie byłam w stanie uwierzyć, ale ten stan wciąż trwa! Pojedyncze "niespodzianki" są niczym w porównaniu z poprzednim, opłakanym stanem mojej cery. 
Początkowo zużyłam mini-opakowanie 15 ml, lecz dzięki uprzejmości mojej znajomej (dziękuję M. :* ) dostałam 100 ml, taka pojemność jak na krem, który będzie używany do twarzy, oznacza naprawdę wieeele dni użytkowania, tym bardziej, że krem jest szalenie wydajny!
Krem Johnson's Baby intensywnie pielęgnujący, jak przystało na kosmetyk dla noworodków, jest wyjątkowo delikatny. Hipoalergiczny, nie zawiera parabenów. Formuła wzbogacona jest oliwką, co początkowo mnie odstraszyło, jako posiadaczkę mieszanej cery, jednak u mnie oliwka wpływa tylko na bajeczną gładkość skóry i utrzymanie odpowiedniego poziomu jej nawilżenia.
Krem ma lekką, nieco wodnistą konsystencję. To znacznie skraca proces jego wchłaniania się. Świetnie się rozprowadza, co wpływa na tak dobrą wydajność, bowiem już niewielka porcja kremu wystarczy nam z powodzeniem, aby wsmarować go w twarz. Zapach jest właściwie podobny, jak wszystkich produktów firm Johnson's, lecz dużo subtelniejszy, trochę pudrowy, "bobaskowy". ;-) Tubka jest miękka, poręczna, pod koniec zużycia się kremu będzie można ją łatwo rozciąć i wydobyć resztki kosmetyku.
Stosuję go dwa razy dziennie. Na noc, ponieważ świetnie regeneruje skórę, po całodniowych zmaganiach z pogodą, zanieczyszczeniem powietrza, stresem... I na dzień, bo.. jest świetną bazą pod podkład! Wspaniale matuje, "trzyma" makijaż i znacznie przedłuża jego trwałość! Przygotowuje skórę nie gorzej, niż bazy z silikonami. 
Właściwie na razie nie doszukałam się żadnych minusów. Stosunek ceny do jakości jest naprawdę udany, 15 zł za 100 ml kremu do twarzy, to niewielki wydatek, a odkrycie swojego kremowego ulubieńca może być, tak jak w moim przypadku, bezcenne. :-)