piątek, 27 stycznia 2012

Paleta Sleek Bad Girl

Wokół palet Sleeka kręciłam się już od dobrych dwóch lat, ale jakoś nigdy wcześniej nie miałam okazji, by spełnić tę jedną z wielu kosmetycznych zachcianek i zamówić sobie pierwszą paletkę.
Pomógł mi w tym mój ukochany chłopak, który podarował mi na Gwiazdkę paletkę Bad Girl. :-) I to był ten dzień, w którym zapałałam niekończącą się miłością do Sleekowych palet!
Paleta jest cieniutką, czarną plastikową kasetką. W środku znajdujemy prostokątne lusterko, które wiem, że dziewczynom się nie przydaje, jednak mnie tak. Po drugiej stronie mamy 12 okrągłych cieni w żywych kolorach, na których jest wyciśnięty wzorek krateczki. ;-) Cienie są delikatne, moje przyszły PRAWIE nienaruszone, jeden cień jedynie trochę stracił na fakturze, ale jeśli będziecie zamawiały je np. z allegro - poproście sprzedawcę o dodatkową folię bąbelkową na paletce. To zminimalizuje wstrząsy, które sponsoruje Poczta Polska. ;-) Mój chłopak zamawiał paletkę z mojej ulubionej drogerii internetowej - KLIK.
Bad Girl jest kompozycją raczej ciemnych, mocno napigmentowanych cieni do powiek. Znajdziemy tu idealne odcienie do wieczorowych makijaży typu smoky, ale możemy wykonać nim również makijaż dzienny z jednym mocniejszym akcentem - np. kolorową kreską.
Wszystkie cienie mają w sobie drobinki, ale nienachalne, ledwo widoczne na powiece, najbardziej "świetlistym" kolorem jest wg mnie gullible - jasny beż.

INNOCENCE - biel, którą możemy rozświetlić łuk brwiowy czy kącik oka. Osobiście wolę do takich zabiegów używać matowej bieli, ale ta nadaje się na rozświetlenie 'imprezowe'.
GULLIBLE - piękny, jasny beż, bardzo świetlisty. Zwykle pociągam nim całą powiekę lub też akcentuję nim jej środek, by ją uwypuklić i optycznie lekko powiększyć.
BLADE i GUNMETAL - przepiękne szarości. BLADE wpada bardziej w srebro, GUNMETAL w grafit. Obydwa są niezwykłe, zwłaszcza GUNMETAL świetnie nadaje się do przydymionego makijażu.
UNDERGROUND - uroczy ciemny grafit, który w kasetce wygląda jak czarny. ;-) I... albo mam coś z oczami, albo ma w sobie złote drobinki. ;-) Tak czy inaczej - jeśli marzy nam się smoky, ale nie chcemy uderzać od razu w smolistą czerń, jak NOIR, to wybierzmy UNDERGROUND. A propos NOIR - jedyny bezdrobinkowy, całkowicie matowy w palecie, cień. Tego typu czerń gości chyba w każdej paletce Sleeka.
A tak prezentują się wszystkie cienie z górnego rzędu :
A oto cienie z dolnego rzędu, w znacznie żywszej i różnorodnej tonacji:
Dwa pierwsze kolory - zielenie, INTOXICATED bardziej szmaragdowy, ENVY wpada w oliwkę ze złotym poblaskiem...
Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego granaty wyszły na tym zdjęciu wręcz jednakowo.. Na zbiorczym zdjęciu widać różnicę, że  OBNOXIOUS wpada bardziej w morski, natomiast ABYSS przypomina pochmurne niebo, tuż przed burzą.
Na koniec fiolety - TWILIGHT jest chyba moim ulubieńcem. :-) szlachetny fiolet ze złotawą poświatą - jest naprawdę cudny! Uważałabym za to na REBEL, przy nadużyciu, ta śliwka może zmienić się w dziwne bordo, które sprawi, że najbliżsi z troską będą się dopytywać, gdzie się tak paskudnie urządziłyśmy. :D Radziłabym go raczej używać oszczędnie, unikając "efektu krwiaka". ;-)

Same w sobie cienie są:
- niesamowicie soczyste, świetnie napigmentowane,
- wyjątkowo podatne na blendowanie, fajnie współpracują z pędzlami, możemy uzyskać nimi piękne efekty przejścia pomiędzy odcieniami,
- bardzo trwałe, na bazie potrafią przetrwać ok. 12 godzin nietknięte - wytrzymały moje sylwestrowe szaleństwo!
- bardzo delikatne, co niestety sprawia, że przy "maznięciu" pędzlem potrafią lekko się skruszyć i obsypać "pyłkiem" powierzchnię dookoła - to minimalnie zmniejsza ich wydajność...
- fajnie dobrane kolorystycznie w paletce, zwykle paletki są tematyczne,
- cena waha się w granicach 25-35 zł, w zależności od drogerii.



Osobiście zakochałam się w tych cieniach i na pewno sprawię sobie kolejne paletki! W chwili obecnej czaję się na : Au Naturel, PPQ i Sunset. :-)
A oto przykładowy makijaż, który możemy wykonać tymi cieniami (w tym dniu byłam wyjątkowo niefotogeniczna, wybaczcie :D)
Piszcie, czy macie w swojej kolekcji już jakieś paletki Sleeka, a jeśli marzy Wam się pierwsza w kolekcji, to jaka? :-)

Buziaki! :*

środa, 4 stycznia 2012

Nie tylko dla bobasów, czyli co uratowało moją skórę...

Cześć!
Dziś opowiem Wam o moim, przedświątecznym już, odkryciu, które zmieniło dosłownie moje życie. Znalazłam, póki co, IDEALNY krem dla swojej cery, dlatego mam nadzieję, że dzieląc się tą wiadomością, pomogę i Wam. 
Wszystko się zaczęło, kiedy miesiąc wcześniej zamówiłam sobie, tak z czystej fanaberii, próbki kosmetyków firmy Johnson's. Już wcześniej, słyszałam od koleżanki, która ma małego synka, że jeden z kremów jest dobry jako krem do rąk. Kiedy już prawie zwątpiłam, że kosmetyki dostanę, przyszły! Od razu zabrałam się do testów, z uprzednią sugestią koleżanki, że żółty kremik świetnie nadaje się pod makijaż.
To, co stało się z moją cerą w przeciągu niecałych 2 tygodni za sprawą właśnie żółtego kremiku, przeszło moje najśmielsze oczekiwania!
Cera jest promienna, wygładzona, zniknęły suche skórki i... zniknęły wypryski! Nie byłam w stanie uwierzyć, ale ten stan wciąż trwa! Pojedyncze "niespodzianki" są niczym w porównaniu z poprzednim, opłakanym stanem mojej cery. 
Początkowo zużyłam mini-opakowanie 15 ml, lecz dzięki uprzejmości mojej znajomej (dziękuję M. :* ) dostałam 100 ml, taka pojemność jak na krem, który będzie używany do twarzy, oznacza naprawdę wieeele dni użytkowania, tym bardziej, że krem jest szalenie wydajny!
Krem Johnson's Baby intensywnie pielęgnujący, jak przystało na kosmetyk dla noworodków, jest wyjątkowo delikatny. Hipoalergiczny, nie zawiera parabenów. Formuła wzbogacona jest oliwką, co początkowo mnie odstraszyło, jako posiadaczkę mieszanej cery, jednak u mnie oliwka wpływa tylko na bajeczną gładkość skóry i utrzymanie odpowiedniego poziomu jej nawilżenia.
Krem ma lekką, nieco wodnistą konsystencję. To znacznie skraca proces jego wchłaniania się. Świetnie się rozprowadza, co wpływa na tak dobrą wydajność, bowiem już niewielka porcja kremu wystarczy nam z powodzeniem, aby wsmarować go w twarz. Zapach jest właściwie podobny, jak wszystkich produktów firm Johnson's, lecz dużo subtelniejszy, trochę pudrowy, "bobaskowy". ;-) Tubka jest miękka, poręczna, pod koniec zużycia się kremu będzie można ją łatwo rozciąć i wydobyć resztki kosmetyku.
Stosuję go dwa razy dziennie. Na noc, ponieważ świetnie regeneruje skórę, po całodniowych zmaganiach z pogodą, zanieczyszczeniem powietrza, stresem... I na dzień, bo.. jest świetną bazą pod podkład! Wspaniale matuje, "trzyma" makijaż i znacznie przedłuża jego trwałość! Przygotowuje skórę nie gorzej, niż bazy z silikonami. 
Właściwie na razie nie doszukałam się żadnych minusów. Stosunek ceny do jakości jest naprawdę udany, 15 zł za 100 ml kremu do twarzy, to niewielki wydatek, a odkrycie swojego kremowego ulubieńca może być, tak jak w moim przypadku, bezcenne. :-)